poniedziałek, 11 listopada 2013

Skąd wychynęła Kordelia

I wtedy wychynęła Kordelia. Właściwie wylazła, bo Kordelia ma aż trzy pary nóg a na każdej nodze ma żółciutki trampek zawiązany na oranżystą kokardkę.
- Hej, ty masz oranżyste kokardki przy trampkach! - zadziwił się Makarbelli, zupełnie nie zwracając uwagi na całą resztę Kordelii.
- A owszem, mam. - burknęła Kordelia i wydęła wąskie usta. I potrząsnęła kokardką. I na dodatek klasnęła w łapki. Kordelie mają bowiem nie tylko chude nóżki, ale też łapki, na które uwielbiają zakładać puchate rękawiczki.
- Mam też o wiele więcej serc niż ty, burchaczu.
Bo cały tułów Kordelii składał się z serc, a każde serce miało inny kolor tęczy.
- Skąd wiesz, że jestem burchaczem? - znowu zadziwił się Makarbelli. - Czy to aż tak widać?

sobota, 9 listopada 2013

Czy kompot zmalinowy jest taki sam jak zjabłkowy?



- Z malin… – rozmarzył się Makarbelli – zmalinowy kompot, mmmm…
- Nie „zmalinowy” tylko „malinowy – ofuknął go Majarmel.
- Ależ skąd! Skoro z malin, to zmalinowy a nie malinowy. Gdyby był z jabłek to co innego – odezwał się Tyjanek, który do tej pory machał nogą i nic nie mówił.
- No tak, gdyby był z jabłek, były jabłkowy – potwierdził Majarmel.
- Nie, nie nie! – zakrzyknął Tyjanek  – wtedy byłby zjabłkowy. No, chyba sam przyznasz, że kompot zjabłkowy to nie to samo, co kompot zmalinowy?

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Kiedy przylatują konie



- Różowy koń! Chyba ci się śniło – wrzasnął Majarmel – Nie ma różowych koni! Mogą być buraczkowe, arbuzowe, cyklamenowe, fuksjowe, malinowe albo łososiowe. Ale na pewno nie różowe!
- Ale… ja… eeee… naprawdę…
- Bzdurzysz. Nie mogłeś w ogóle widzieć konia, a co dopiero różowego. Konie przylatują na wiosnę i wówczas nie są jeszcze różowe, tylko cynamonowe. Albo herbaciane. Mniejsza z tym. Wyjmuj kopytka z kałuży i idziemy. Meralla na pewno ugotowała już kompot z malin.

wtorek, 4 sierpnia 2009

Kopytka a sprawa końska



Makarbelli spojrzał na swoje stopy. Były normalnie różowe, jak u wszystkich Makarbeli, zgrabne, choć nieco spiczaste.
- Hej, a dlaczego: „kopytka”? – zapytał Majarmela. Przecież ja nie mam kopytek. Czy jest coś w moich stopach kopytkowatego?
- Jest – mruknął Majarmel. Powiedziałem „kopytka”, bo i ty, i koń wchodzicie do kałuży. Więc skoro koń ma kopyta i wchodzi do kałuży, to i ty pewnie masz kopyta. A użyłem zdrobnienia, bo jednak jesteś trochę mniejszy niż koń.
- Trochę? – zdziwił się Makarbelli – no przecież koń jest co najmniej sto dwadzieścia trzy razy większy ode mnie!
- Sto dwadzieścia trzy? Mierzyłeś konia? A w ogóle to gdzie widziałeś konia? W tej okolicy nie mieszkają konie!
- Przelatywał nieopodal… wczoraj… – bąknął Makarbelli zbity z tropu. – Był cały różowy…

wtorek, 17 lutego 2009

Rozważania o lodach



- Auć, ta woda jest mokra – wrzasnął Majarmel.
- A jaka ma być? W bok? – zdziwił się  Makarbelli.
- Powinna być lodowata. A nie jest.
- No. Nie jest. Lody je się na deser, a nie z kałuży. I nie wkłada się stóp do lodów – tłumaczył spokojnie Makarbelli nie odrywając wzroku od sunących po niebie obłoków. – Najlepsze są lody brokułowe – rozmarzył się.
- Nie znasz się – mruknął Majarmel. – Najlepsze lody są buraczane, mają taki różowy smak.
- To ty się nie znasz – zniecierpliwił się Makarbelli. – Najlepsze są lody brokułowe bo mają smak lata i wakacji u cioci na wsi.
- Ech, zjadłoby się loda. Jedną gałkę brokułową i jedną buraczaną. Różowy smak wakacji u cioci. Albo po dwie gałki.
- Po trzy. Niedobrze jest jadać nieparzyście – powiedział Makarbelli. – Ale skoro po trzy gałki to znowu będzie parzyście, bo trzy i trzy to sześć. Musi być jeszcze jedna gałka.
- Może marchewkowa? – Majarmel spojrzał ukradkiem na świeżą marchewkę, którą trzymał Makarbelli i westchnął.
- Może być marchewkowa – Makarbelli udawał, że nie widzi spojrzeń Makarbellego rzucanych ukradkiem marchewce. Mogą być nawet trzy marchewkowe, bo pachną słońcem.
- Pachną spadającymi kasztanami – poprawił Majarmel.
- Najlepsze kasztany są jesienią – rozmarzył się Makarbelli.
- Ale tylko w jakimś mieście i to na jakimś placu, słyszałem kiedyś w filmie – poprawił znowu Majarmel.
- Taaak – ziewnął Makarbelli – Ale teraz zabieraj kopytka z kałuży. Lodów i tak dziś nie będzie.

niedziela, 1 lutego 2009

O tym, jak dobrze mieć coś chrupiącego



     Zgłodniałem – pomyślał Makarbelli i sięgnął do kieszeni, w której zawsze miał świeżo obraną marchewkę. Marchew była tam i tym razem, kiedy Makarbelli sięgał do kieszeni. Dobrze jest mieć przy sobie coś chrupiącego – pomyślał Makarbelli nadgryzając czubek marchewki.
     – Dobrze jest mieć przy sobie coś chrupiącego – usłyszał Makarbelli obok siebie. Głos nie brzmiał znajomo, choć pobrzmiewały w nim jakieś znajome pomruki.
     – Tak właśnie uważam – odmruknął Makarbelli, który zazwyczaj mruczał jakby bardziej sympatycznie.
     – Majarmel jestem – zamruczał głos, który po uważnym spojrzeniu Makarbellego okazał się mieć także postać – miło mi cię spotkać – zagadnął przyjaźnie.
     – Mhm – odmruknął Makarbelli.
     – Mhm to imię, czy też dalszy ciąg twojej nazwy? – zaczął dociekać Majarmel.
     – Umhhrrrr – wymchrukał Makarbelli i ugryzł kolejny kęs marchewki.
     Majarmel przysiadł na kępie trawy, zdjął wełniane skarpety, które zrobiła mu babcia i zanurzył stopy w kałuży.

piątek, 30 stycznia 2009

Rozmyślania Makarbellego


Tego dnia Makarbelli leżał sobie nad kałużą i oglądał snujące się po niebie obłoki. Obłoki zaś snuły się po niebie leniwie i kompletnie nie przejmowały się Makarbellim, który leżał nad kałużą i przyglądał się obłokom.
Snują się – pomyślał Makarbelli.
Snujemy się – pomyślały obłoki.